ładowanie zawartości
EN

Rozmowa z Przemysławem Zwolińskim, prezesem Aperam Stainless Services & Solutions Poland

08-04-2019

Konkurencja zmusza nas do wysiłku. I bardzo dobrze!

Rozmowa z Przemysławem Zwolińskim, prezesem Aperam Stainless Services & Solutions Poland.

 

Europejscy producenci stali nierdzewnych od kilku lat znajdują się pod silną presją konkurencji z Azji. Jak kierowana przez Pana spółka, która jest częścią grupy Aperam, radzi sobie w tej wymagającej rzeczywistości?

Nic tak pozytywnie nie wpływa na rozwój firmy jak silna presja konkurencji. Niezależnie od tego, czy mówimy o konkurencji z Azji czy z Europy, wymusza ona na nas nieustanną pracę nad doskonaleniem organizacji, co z kolei stymuluje szybszy rozwój. Musimy czujnie wsłuchiwać się w sugestie klientów i w miarę możliwości próbować je zaspokajać.

Nie wydaje mi się też, żeby rywalizacja w minionych latach była jakoś specjalnie trudniejsza niż wcześniej. Owszem, rok 2018 był zupełnie nowym doświadczeniem pod kątem zarządzania cenami zakupu i sprzedaży, ale wyniki pokazują, że daliśmy sobie doskonale radę. Z roku na rok rośniemy szybciej, niż rozwija się rynek, nabieramy doświadczenia i czujemy się coraz silniejsi, zarówno w Polsce, jak i w krajach Europy Wschodniej.

 

Huty na Starym Kontynencie szukają odpowiednich dla siebie strategii na przyszłość. Często są one zasadniczo odmienne. Jaki pomysł na rozwój biznesu ma grupa Aperam? 

Niedawno przewodniczący Światowego Forum Ekonomicznego, Klaus Schwab, powiedział, że w obecnym świecie to nie duże ryby będą zjadały mniejsze, tylko szybsze ryby pożrą te wolniejsze. I właśnie zgodnie z tym przesłaniem budowana jest strategia grupy Aperam. Nawet w tak wydawałoby się tradycyjnym przemyśle, jakim jest hutnictwo, stawiamy na nowoczesne rozwiązania, innowacyjność oraz szeroko rozumianą szybkość: produkcji, dostaw, wdrażania nowych pomysłów oraz dostosowywania się do zmieniających się warunków rynkowych. Chcemy zawsze wyprzedzać konkurencję, niezależnie od tego, skąd ona pochodzi i jakie są jej silne strony.

 

Globalny przemysł przechodzi znaczące przeobrażenia. Nowe trendy docierają również do Polski. Jaki mogą one mieć wpływ na rodzimą branżę stali nierdzewnych?

Obecne przeobrażenia, zwane czwartą rewolucją przemysłową, to z jednej strony moda, a z drugiej potrzeba. Wspominałem już o konieczności zwiększenia szybkości działania firmy. W wielu przypadkach niezbędna do tego jest automatyzacja lub robotyzacja poszczególnych procesów, niekoniecznie związanych bezpośrednio z produkcją. Mogą one również dotyczyć procesów ofertowania, fakturowania, zarządzania zapasami czy choćby analizy złożonych danych kontrolingowych. Taka jest konieczność wynikająca z oczekiwań rynku i coraz większych wymagań klientów. 

Kolejna potrzeba jest związana z powszechnym problemem z dostępnością wykwalifikowanej kadry. Jeżeli znalezienie i wyszkolenie wartościowego pracownika zajmuje nam średnio ok. sześciu miesięcy, a w siódmym miesiącu odchodzi on do konkurencji, skuszony większym wynagrodzeniem, to każdy kierujący się zdrowym rozsądkiem menedżer zaczyna szukać alternatywy. I mimo że ciągle statystyczny Polak zatrudniony w dziale produkcji jest dużo tańszy niż Niemiec, Włoch czy Francuz, a co za tym idzie, stopa zwrotu z inwestycji w automatyzację jest u nas dużo niższa niż w Europie Zachodniej, to jednak w wielu sytuacjach jest ona jedynym słusznym rozwiązaniem.

Decyzja o inwestycji musi być jednak poparta solidną analizą biznesową, a to wciąż stanowi duże wyzwanie. Uczestnicząc w wielu konferencjach dotyczących Przemysłu 4.0, mogłem zaobserwować, jak często firmy bezmyślnie wydają tysiące euro na automatyzację, nie mając nawet jasno opisanego, ustandaryzowanego i zoptymalizowanego procesu. Muszę jednak przyznać, iż nawet takie niekoniecznie efektywne transformacje będą dobrze służyły całej rodzimej branży stali nierdzewnych. Najlepiej bowiem uczyć się na cudzych błędach.

 

Jeżeli rozmawiamy o inwestycjach, to należy zwrócić uwagę, że rok 2019 ma szansę być wyjątkowy, jeżeli chodzi o ich skalę w polskim sektorze stali nierdzewnych. Z czego to, Pana zdaniem, może wynikać?

Z reguły decyzje o uruchomieniu inwestycji to konsekwencja co najmniej kilkuletniej dobrej koniunktury na rynku. Niestety, stosunkowo rzadko opierają się one na solidnej i długofalowej strategii rozwoju przedsiębiorstwa. A przecież inwestycja, często liczona w milionach euro, nie zwróci się w ciągu kilku czy nawet kilkunastu miesięcy. Mam wrażenie, być może mylne, że polski rynek dostawców stali nierdzewnej jest już bardzo nasycony pod kątem dostępności maszyn do przetwarzania i każda nowa inwestycja będzie borykała się z gorszą, niż pierwotnie zakładano, rentownością. Jeżeli dodamy do tego coraz częściej powtarzające się informacje ze świata o pogłębiającym się spowolnieniu, to rok 2019 może być dla wielu prawdziwym wyzwaniem, mimo że pierwsze tygodnie wyglądają bardzo obiecująco. Jedni potrafią dostosować się szybko do zmieniającej się rzeczywistości i przetrwać trudniejsze czasy, inni mogą wpaść w większe kłopoty.

Rynek wciąż jest jednak na tyle kuszący, że nieustannie przyciąga nowych graczy i zachęca do zwiększania możliwości produkcyjnych. Szczególnie, jeżeli weźmiemy pod uwagę możliwości rozwoju eksportu.

 

Ma Pan szansę obserwować rynek stali nierdzewnych w różnych krajach w Europie i poza nią. Jak na tle globalnym wypada polski sektor? 

Rozwija się on naprawdę bardzo szybko. Obserwując to, co się dzieje w innych krajach, mam wrażenie, że – jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało – w naszej branży zaczynamy mocno wyprzedzać Europę Zachodnią. W Polsce od dłuższego czasu na porządku dziennym była silna konkurencja, ogromna presja cenowa, wysokie wymagania jakościowe oraz nastawienie na szybkość dostawy i komunikacji. Na Zachodzie od lat bazowano na uporządkowanym rynku z ustrukturyzowaną sprzedażą, istotnymi z punktu widzenia biznesu relacjami międzyludzkimi oraz niewielką konkurencją ze strony producentów azjatyckich. 

W Polsce z roku na rok rosła zarówno konsumpcja stali nierdzewnych, jak i świadomość technologiczna. Tymczasem nasi koledzy zachodnioeuropejscy trochę przespali okres dynamicznych zmian. Dla przykładu, obecnie nasze polskie centrum serwisowe jest uznawane w grupie Aperam za wzorcowe. Goście z innych krajów przyjeżdżają do Siemianowic Śląskich, aby się uczyć i podpatrywać nasze rozwiązania. 

Rynek w Polsce rozwija się w bardzo ciekawy sposób, a my razem z nim, często kształtując jego nowe formy. Ciągle jednak widać, że jesteśmy rynkiem uczącym się. Rodzime firmy eksperymentują, zmieniają strategię, czasami popełniają błędy, szukając swojego miejsca w łańcuchu dostaw, ale dzięki temu wszyscy jesteśmy coraz silniejsi.

 

W jaki sposób trafił Pan do branży stalowej? Czy był to świadomy wybór czy może, jak to często bywa, przypadek?

Ze stalą jestem związany już od czasu studiów na Politechnice Śląskiej, gdzie ukończyłem Wydział Mechaniczno-Technologiczny. Później, na każdym szczeblu kariery zawodowej pracowałem z tym materiałem, a w szczególności ze stalą nierdzewną. Zajmowałem się m.in. konstruowaniem urządzeń dla branży kolejowej, produkcją maszyn dla przemysłu spożywczego oraz budową konstrukcji dla elektrowni wiatrowych i przemysłu morskiego. Takie doświadczenie pozwala mi bardzo szeroko spojrzeć na ewentualny problem, zarówno od strony producenta stali, jak i jej przetwórcy czy odbiorcy końcowego. Zawsze byłem i ciągle jestem osobą o zdecydowanie bardziej technicznym niż handlowym charakterze. Nie wyobrażam sobie pracy w firmie bez produkcji, zawsze muszę być blisko przemysłu. Lubię to i potrzebuję kontaktu z halą produkcyjną. 

Wracając do pytania – w grupie Aperam znalazłem się chyba w większym stopniu przez przypadek niż w wyniku świadomej decyzji, co jest zresztą zupełnie naturalne dla podobnych do mnie biznesowych „najemników”. Dzisiaj jestem tutaj, w branży stali nierdzewnej, w dużej międzynarodowej korporacji, ale nikt nie wie, co przyniesie jutro.

 

Jest Pan rodowitym Ślązakiem. Czy pochodzenie ma wpływ na Pana podejście do codziennych obowiązków, na sposób zarządzania firmą, współpracę z ludźmi?

Urodziłem się na Śląsku, tutaj się wychowałem, czuję się Ślązakiem i jestem z tego dumny, ale nie wydaje mi się, żeby miało to istotny wpływ na moje podejście do pracy. Jestem typowym korpoludkiem, którego bardziej ukształtowały zasady korporacyjne niż dzieciństwo lub lokalne tradycje. 

Jestem też pracoholikiem, dużo wymagam od swoich podwładnych, ale jeszcze więcej od samego siebie. Często powtarzam, że „dobrze” to za słabo, musi być „doskonale”.

Pracując na styku Śląska i Zagłębia, w międzynarodowej korporacji, gdzie trzeba sprawnie poruszać się w naprawdę wielonarodowym środowisku, czuję się przede wszystkim obywatelem globalnego świata i zjednoczonej Europy. Staram się wdrażać wszystko, co najlepsze, niezależnie od tego, skąd pochodzą wzorce i dobre pomysły. 

 

Czy międzynarodowa korporacja to miejsce, które pozwala Panu realizować wszystkie swoje zawodowe ambicje?   

Trudne pytanie… Dostrzegam oczywiście plusy i minusy pracy w międzynarodowej korporacji, również z punktu widzenia zaspokajania osobistych ambicji. Jednak obecna pozycja zawodowa daje mi ogromną satysfakcję. Pracuję w dużej, znanej, międzynarodowej firmie, która ma znaczący wpływ na kształtowanie rynku, na którym działa. Mam przy tym wystarczającą niezależność przy definiowaniu lokalnej strategii i podejmowaniu decyzji. Współpracuję z zespołem świetnych ludzi, zgranych, zaangażowanych, otwartych na nowe pomysły i ładujących mnie codziennie nową dawką pozytywnej energii. Do tego wspólnie osiągamy rewelacyjne wyniki, a co jest równie ważne, są one dostrzegane i doceniane przez współpracowników z całego świata. Wiem również, że ciągle mam wiele możliwości dalszego rozwoju zawodowego w grupie Aperam. 

Należy jednak pamiętać, że każda duża i złożona organizacja ma także pewne ograniczenia. Czasami trochę przeszkadza, czasami wręcz irytuje, i właśnie z tego powodu mogę powiedzieć, że Aperam to miejsce, gdzie mogę realizować większość moich ambicji zawodowych, ale na pewno nie wszystkie.

Rozmawiał: NS

Rozmowa została opublikowana w magazynie Nowa Stal (1/2019)